W kolejną rocznicę nieudanego zamachu na Hitlera w Wilczym Szańcu, wyjechalismy z Radziem na popołudniową trasę - mimo ostrzeżeń o burzy. Jechalismy różnymiściażkami - przy torach, szosą, zmasakrowaną przez leśników drogą do leśniczówki Burczak, przecinką Droga dla Gei itd.
W Rybnikach okazało się, że niebo zrobiło się granatowe i zygzakowate. Ile sił w nogach uciekaliśmy w kierunku południowym. Kiedy juz się wydawało, że burza nas ominie, luneło. Schowaliśmy się pod daszkiem na stacji kolejowej Wasików. Byliśmy cali mokrzy i mgliśmy jechać dalej. Ale strach tak strzlało. W przerwie budzowej pojechalismy serwisówką i zabrakło 15 minut. W okolicach Sielachowskich znów burza - i to jaka, błysk i od razu trzask i ulewa. Schowalismy sie w wiadukcie pod ekspresówką. Kiedy okazało sie, że marne są szanse na poprawę pogody, sięgnelismy po telefon do przyjaciela, który przyjechał moim samochodem. Zapakowaliśmy rowery na dach i w ten oto niechlubny sposób zakończyliśmy trasę. Nadal trzaskało, chociaż już nie tak. Zamiast o 21, w domu byłem po 23.
Tak biły piorunu nad miastem, a my byliśmy na rowerach (zdjęcie Krzyśka Jakobowskiego)
Rewelacyjna trasa. Razem ze Skibkiem wyruszyliśmy z nadleśnictwa Płaska. Objechaliśmy po kolei jeziorka położone na drodze Kanału Augustowskiego: Paniewo, Krzywe, Mikaszewo, a także Płaskie, Brożane, rzeki Czarna Hańcza i Szlamica. Na koniec kąpiel w jeziorze Serwy. Rewelacujna trasa, punkowa muzyka w czasie powrotu. Więcej takich dni.
Po 1,5 tygodniowej przerwie znów wsiadłem na rower. W upalną niedzielę pojechałem z Kulikówki gdzie oczy poniosą, ale tak by nie przesadzić. Trochę po zachodnich pobrzeżach puszczy, trochę po północnej puszczy. Upał dał się we znaki. Jeden bidon wody to za mało jak na taką eskapadę rozpoczętą w samo południe. Ostatnie kilometry wlokłem sie nieprzytomnie wyciskając z bidonu każdą kroplę wody.
Cudu nie było. Za oknem Szyndzielnia zakrywana jest przez chmury. Jestem załamany prognozami, które zapowiadały upały, a teraz się zmieniły o 180 st. i ma być deszczowo i zimno. A w Tatrach nawet może padać grad i śnieg. Chyba trzeba jechać nad morze Śródziemne z poszukiwaniu słońca.
6.45. Szyndzielnia widziana z mojego łóżka zaczyna znikać w chmurach.
Najdłuższa tatrzańska dolina. Z Podbanskiej na Słowacji wjechaliśmy do Cichej Doliny. Sfatygowanym, ale całkiem niezłym asfaltem wjechaliśmy aż do podnóża Kasprowego WIerchu i Świnicy od strony słowackiej.
Co ciekawe. Pomysł tej trasy narodził się równo rok temu (29 czerwca 2010) podczas wspólnej wycieczki grzebietem granicznym Tatr położonym ponad Cichą Doliną. Z tamtej czteroosobowej ekipy zabrakło tylko Olafa.
Dolina robi niesamowite wrażenie. Kompletne odludzie. Spotkaliśmy tylko samochód terenowy z jakimiś lesnikami czy badaczami. A tak cały czas cisza (Cicha dolina w końcu). I ciągłe ostrzeżenia o niedźwiedziach. Dobrze że mieliśmy pistolet :)
A kiedy dojechalismy do końca asfaltu (dalej wstęp na rowerach zakazany), zaczął padać deszczyk. Zaciągnęło się i ochłodziło jeszcze bardziej. Podejrzewamy, że na szczytach mógł padać śnieg. W deszczyku zjeżdżaliśmy w dół. Pomarzły nam palce u nóg i rąk. Ale trasa była piękna.
Zrealizowaliśmy 50 proc. planu. Bo mieliśmy jeszcze wjechać w Dolinę Koprową.
Co będzie jutro - nie wiadomo. Zapowiadają intensywne opady deszczu. Z wspólnej wyprawy z Olafem na 2 dni w Tatry nici. :(
Klasyczna szosowa trasa. Było ciężko, ale żyję. Forma słabsza od 2008 i 2009. Rekord na Żar od mostu na Sole w 2008 r., czyli 8,4 km pod górę - 35 minut. Tym razem 4 km słabiej - 39 minut.
Na koniec przetestowałem droge ekspresową S69 w Bielsku.
Olaf chciał mnie zabić. Nie da się ukryć, że można postawić mu zarzut za usiłowanie. Chciał, żeby zjeżdżać z Klimczoka. I dalej niebieskim szlakiem...
Ale od początku. Wstałem o 2.30. Posiedziałem przy necie, poczytałem gazetę i o 3.45 poszedłem po samochód. Po drodze zabrałem pasażera i o 4.30 opuściłem Białystok. O 11.45 byłem już w Bielsku.
A już o 14 przyjechał Olaf. Zmieniliśmy opony na balerony i ruszyliśmy - początkowo zjazdem z dół do Żywieckiej. Mieliśmy jechać na Skrzyczne, ale w ostatniej chwili ruszyliśmy pod Szyndzielnię.
Kamienistą drogą ruszyliśmy do góry. Łatwo nie było. 600 metrów do góry. Nie zatrzymaliśmy się ani razu, choć na koniec ostatnie metry przed szczytem dla mnie było za kamieniste i dałem za wygraną. Olaf zmęczył to. Później wjechaliśmy na Klimczok. A później zaczęły się zjazdy. Olaf niebieskim szlakiem, ja zielonym. Z mojej drogi były piękne widoki, więc kazałem Olafowi podjechać do góry. A oto film:
Po zjechaniu do Szczyrku wpadliśmy do restaurantu i ku zaskoczeniu sympatycznej pani barmanki, zamówiliśmy grzane piwo. Nieco zdezorientowani chmielem, nie mogliśmy znaleźć połączenia między Meszną a Wilkowicami bezpiecznymi ścieżkami bocznymi, więc w końcu pojechalismy ruchliwą szosą i dojechaliśmy do domu. Mieliśmy na tyle siły, że jeszcze na podjeździe do domu się ścigaliśmy. Mimo zaciętej walki musiałem zadowolić się drugim miejscem.
Przejażdżka spacerowa po bagienkach i haszczach. Na razie kleszczy nie stwierdzono i niech tak zostanie. Na trasie znalazły się szutry oraz Stare Karcze, Krzemianka i bagno Hatka.