Nieśmiało wypuściłem się za miasto. W Lesie Antoniuk okazało się, że jest dość sucho. Z pewnością mróz dochodzący nocą do -9 tak wysuszył ścieżki. Wyjechałem przez pole do Sielachowskich i dalej serwisówką do Jurowiec.
Tam wbiłem się w puszczę. Jechało się super. Śnieg zmrożony, lód nie śliski. Sporo przesuszonych miejsc. Zero błota. Trochę penetrowałem nowe przecinki. Są bardzo pagórkowate, niestety nie nadają sie za bardzo do jazdy z powodu mnóstwa gałęzi i patyków. No chyba, że ktoś to sprzątnie. Byłyby nowe piękne trasy.
W końcu przedzierając się przez lasy dotarłem do Drogi dla Geiii (kultowa przecinka rowerowo-narciarska). Przebijałem się dalej dróżkami i przecinkami, aż dotarłem do jednogo z bardziej stromych zjazdów przecinkowych w tych okolicach. Dobrze, że zszedłem z siodełka, bo nawet na metalowych kolcach w butach omal nie wyrżnąłem o glebę - północny strok w gęstym lesie był zmrożony i bardzo śliski. Nawet zastanawiałem się czy nie zawrócić. Ale ruszyłem dalej - modyfikując nieco przecinki, żeby nie jechać starymi, utartymi szlakami. Cały czas przebijałem się przez zmrożony, świetny snieg. Niestety, na niektórych polankach słońce juz go nadtopiło i ciężko było po tym jechać. W jednym miejscu patyk wkręcił mi się w przerzutkę, ale predkość była niewielka i szybko zauważyłem szkodnika. Przerzutka ocalała.
Szeroką Trybą dotarłem w pobliże Kopiska, do którego musiałem jechać przecinkami, bo główne drogi zrobiły się bagniste. Prosto przez zmrożone pole dojechałem do domu znajomych. Wpadłem na 5 minut, bo w tym roku jeszcze u nich nie byłem. I pomknąłem dalej.
Przez Mocudła, następną przecinkę, znów Szeroka Trybę i już swojskie ścieżki, dotarłem do Kulikówki. Na tarasie domu posiedziałem chwilę i ruszyłem do Białegostoku. Początkowo asfaltem, ale wiatr dmuchał tak, że czym prędzej znów uciekłem do puszczy. Jadąc skrajem lasu dotarłem do Ponikłej. Tu wbiłem się głębiej w las i dotarłem do Gór Leńce. Ale już dogorywałem, więc przeciąłem tylko grzbiet - więcej nie byłem w stanie pokręcić się po podjazdach. Na asfalt wyjechałem w Jurowcach. Stąd serwisówką ruszyłem pod wiatr do Białegostoku. Masakra. Ledwo juz jechałem. Na koniec na myjni wymyłem rower - bo jednak troche się pobrudził (ale niewiele).
Nieźle się rozpisałem, ale trasa warta tego. Dawno tak przyjemnie się nie jechało. Może to dobrze, że wiosna i rower. Choć sam nie wiem, czy nie wolałbym śnieżnej zimy i nart. Chociaż chociaż - na upartego to dziś można było jeździć na nartach.
I jeszcze kilka zdjęć:
Opis linka Las Antoniuk - chyba nigdy nie byłem w tym miejscu....
Wiosna w puszczy
Te gówniane opony, które stały 5 lat w piwnicy i chciałem je już wyrzućić ostatnio ratują mi życie w lesie oraz... strasznie wysysają siły
Środkiem pola do Kopiska
Szeroka Tryba
Szeroka Tryba
Duża Piaskownica na Szerokiej Trybie - wkrótce będziemy tu opalać się, ćwiczyć małysza, itp.
Pierwsza wiosenna trasa. Zrobiło się ciepło. Z Radziem i Kamilem strzelilismy przed wieczorem trasę nowymi asfaltami - z Sochoń do Wasilkowa i z powrotem oraz do Kolonii Mostek i z powrotem. Oczywiście serwisówką do Białegostoku. Wyszło 42 km z kawałkiem. Wróciliśmy już w ciemnościach.
To już ostatnia jazda rowerem tej zimy. No cóż - jutro pierwszy dzień wiosny. Czekamy na ciepełko. A tymczasem trochę jeszcze zmarzliśmy z Frogiem na niedzielnej przejażdżce serwisówką do Katrynki i po dróżkach wokół nowej obwodnicy Wasilkowa.
Sobotni ranek powitał nas dla odmiany śniegiem. Z Małą "Justyną Kowalczyk" postanowiliśmy więc trochę pojeździć pod blokiem na nartach. :) Nie chciało nam się jechać do puszczy tym bardziej, że o 10 musieliśmy pooglądać transmisję z Planicy. Może jutro na rower. Podobno ma być cieplej i słoneczniej.
Miał być tylko asfalt przed wieczorem. Skończyło się na przecinkach gdzie było trochę śniegu, trochę lodu, ale też i sporo miejsca bez żadnego śniegu. Zaskoczenie. Dobre warunki do jeżdżenia. Choć nie obyło się bez upadków. W pewnym momencie na lodzie leżeliśmy we czterech niemal wszyscy naraz.
Niedziela. Spotkaliśmy się na moście na zbiórce szosowej. Ekipa pojechała gdzieś w kierunku Krynek i zrobili podobno 130 km. Jakub kontuzjowany, ja bez formy - więc we dwóch pojechaliśmy w zupełnie inna stronę - na kładkę Śliwno - Waniewo prowadzącą przez środek Narwiańskiego Parku Narodowego. Choc wiosna dookoła - ok. 10 st. C i brak śniegu - nad Narwią okazało się, że cała dolina rzeki pokryta jest lodem. Nawet nie dało się ściągnąć przymocowanej na linie platformy, którą moglibyśmy dopłynąć do kładki. Szalony Jakub sprawdził jednak stan lodu i namówił mnie do przejścia zalodzonej rzeki !!! Później jeszcze jeździł poza kładka na zalodzonych rozlewiskach między korytami rzeki!!! A słońce grzało niemiłosiernie. Podczas powrotu okazało się, że Jakub z rozwalonym kolanem ma dużo więcej mocy. Ja ledwo dowlokłem się do miasta...
Kto by pomyślał - jeszcze 3 dni temu narty, a dziś rower i to bez żadnych przegięć. Nadeszła wiosna. Dystans nie za wielki, ale pierwsze przetarcie jest.