Ostre zapalenie gardło, które mnie zaatakowało tuz przed weekendem nie pozwoliło na trening rowerowy. Z nieśmiałością, opatulony maksymalnie na twarzy i głowie, odbyłem spacerek w kierunku bagienka koło Katrynki. Puszcza już lekko przypruszona śniegiem. Prawdopodobnie jutro zostanie całkowicie zasypana białym puchem... Szkoda.
Chłodno, ale przyjemnie. Bezwietrznie, nie moktro, choć szaro. Sporą ekipą zrobiliśmy sporą trasę. Choć fajnie sie jechało nie obeszło się bez zgonu mojego i Jakuba. Ale wspierani dobrym słowem Kazika i Tadzika jakoś dojechaliśmy. Choć objechał nas pan grubszy, który jechał tak jakby zaraz miał spaść z roweru. Podjazdy były nasze, ale na zjazdach toczył się jak tir... :)
Zaczęło się na moście, ale juz z początku było wiadomo, że nasze trasy się szybko rozejdą. Jakoś nie miałem ochoty na błocko, na przeraźliwie nudnych trasach prowadzących w kierunku Czarnej Białostockiej od strony Wólek.
W Wólkach nasze szlaki się rozeszły. Z Frogiem pojechaliśmy nową asfaltową drogą do Kolonii Mostek. Dalej już szutrem do Rybnki a stamtąd zabłoconymi drogami, zrytymi przez leśników-zabójców puszczy, w kierunku północy. Później mokrymi przecinkami dostalismy się na drugą strone szosy augustowskiej i dalej brneliśmy przecinkami, później szutrem w-z i przecinkami na południe do Szerokiej Tryby. Cięlismy lasami aż do serwisówki w Katrynce. Rower był tak uwalony błotem, że dwa mycia na myjni dopiero pomogły dojrzeć, jaki jest jego prawdziwy kolor.
Ostra trasa terenowa. Prawie cały czas po przecinkach. Najpierw zaliczyliśmy rundki w Górach Leńcach, a później ruszylismy na północ przecinkami. Właściwie cały czas posuwalismy się przecinkami. Przejechaliśmy przez drugą kładkę przecinającą dolinę Krzemianki (na Starych Karczach) i przecinkami w okolicach rezerwatu dotarlismy na drugą stronę szosy i dalej do Doliny Jakubowej. Podczas przeprawy przez bagno po drzewie Kazik chyba nieco wpadł w mazidełko.
Tu się rozdzieliliśmy. Ekipa pojechała w kierunku czarnej, a my ze Skiba wrócilismy w kierunku Krzemianki i dalej do Kopiska, Katrynki i na koniec serwisówką dowleklismy się do Białegostoku. Rower wyglądał jak krowa w oborze. Cały w gów... nie nie tylko w błocie. Przydało się więc mycie na myjni. Tylko wyjeżdżając z myjni zapomniałem zapiąć z powrotem hamulców...